To nie była łatwa decyzja. Myśleliśmy, dyskutowaliśmy, radziliśmy się zorientowanych w temacie osób…
I któregoś dnia, sporo przed wakacjami zdecydowaliśmy, że mimo nieskończonych jeszcze 3 lat (dokładnie 2,8) od września Marcelina pójdzie do przedszkola. Mimo wielu obaw zdecydowaliśmy się wyjąć ją z bezpiecznego i dobrze znanego już otoczenia i wypuścić nieznany świat (tak wtedy jawiło nam się przedszkole). W ten świat, dla którego przecież Ją wychowujemy.
Nie analizowaliśmy tej decyzji wiele razy. Nie zmienialiśmy zdania. Raz podjęta, była dla nas przyklepana. Oboje czuliśmy, że to najlepsze rozwiązanie dla naszego dziecka, na etapie rozwoju, na którym się znalazło. Byliśmy pewni, że przyniesie ono wiele korzystnych zmian.
Dzieci zobaczą taki świat, jaki im pokażemy. Dlatego od podjęcia decyzji i przekazania jej Marcelinie dużo opowiadaliśmy o przedszkolu. Mówiliśmy o przedszkolnych rytuałach, leżakowaniu, dzieciach i ich możliwych zachowaniach. Czytaliśmy TE książki o przedszkolu, bawiliśmy się w przedszkole. Przedstawialiśmy je jako miejsce fajne i przyjazne dzieciom. Żadnych sformulowań typu “jakoś dasz radę”, “tam nie jest tak źle”, itp. Staraliśmy się też jednak nie koloryzować, żeby Kudłata nie przeżyła rozczarowania.
Potem nadszedł czas adaptacji. Mimo, że taka typowa została przewidziana na koniec sierpnia, ustaliliśmy z przedszkolem, że Marcelina będzie przychodzić 1-2 razy w tygodniu na godzinę, dwie również w lipcu i sierpniu. Do tej pory pamiętam, jak przeżywałam nasze wspólne dni adaptacyjne, choć oczywiście starałam się tego nie pokazywać.
Czy się bałam?
No jasne! Obawiałam się tego, jak Kudłata zniesie rozłąkę, czy się odnajdzie wśród dzieci, czy nowe miejsce przypadnie jej do gustu, czy będzie chciała tam przebywać…Obawiałam się płaczu przy porannych rozstaniach no i oczywiście jak bałam się chorób, na które jednak byłam przygotowana.
Jakie były początki?
W sumie całkiem niezłe. Adaptacja minęła bezproblemowo, a we wrześniu początkowo Marcelina chodziła do przedszkola na 2, potem na 4 godziny, po których odbierała ją Niania. Nie było też problemu z zostawaniem w przedszkolu i naszym wychodzeniem z niego, jednak zawsze bardzo precyzyjnie określaliśmy moment odebrania Jej – oczywiście nie podawaliśmy godziny, bo to niewiele by powiedziało Kudłatej, ale podawaliśmy konkretny moment: po spacerze, po obiedzie, itp. Ten okres trwał około miesiąca… Co wcale nie znaczy, że Marcelina spędziła w przedszkolu cały wrzesień.
Choroby
Zaczęły się w zasadzie od początku. Po 2 tygodniach Kudłata złapała pierwszą infekcję…i potem łapała je co kilkanaście dni. Rekordem były 3 tygodnie w przedszkolu gdzieś w okolicach grudnia, bo zwykle kolejna choroba przychodziła po tygodniu, maksymalnie dwóch. W tym okresie w zasadzie nie było mnie w pracy. Denerwowałam się, ale wiedziałam, że to przejdzie. A potem nadeszła wiosna i choroby minęły jak ręką odjął. Nie wiem, czy pomógł nasz odpornościowy zestaw Entitis + tran + Dicoflor, czy po prostu Marcelina wreszcie nabrała więcej odporności, ale od wiosny nie miała nawet kataru.
Ale żeby nie było tak pięknie, czyli matka wymyśliła mutyzm
Wiecie co to takiego? Ja też nie wiedziałam. Dowiedziałam się we wrześniu, w dniu pierwszej wywiadówki, kiedy opiekunka grupy powiedziała nam że Marcelina… w przedszkolu w ogóle się nie odzywa. Pamiętam jak popatrzyliśmy na siebie z niedowierzaniem. Jak to możliwe, jeśli w domu buzia nie zamyka się Jej nawet na chwilę? Pani tłumaczyła, że może po prostu potrzebuje trochę więcej czasu, żeby poczuć się pewniej w nowym otoczeniu… że przecież przez infekcje nie spędziła w przedszkolu jeszcze nawet miesiąca… Przyjęłam te argumenty, ale w domu przeszukałam pół internetu, by znaleźć wyjaśnienie tej sytuacji i znalazłam…mutyzm, czyli zaburzenie mówienia pod wpływem np. stresującej sytuacji, wymagające terapii. Tomek oczywiście popukał się w głowę, a ja stwierdziłam że ok, poczekamy aż Kudłata spędzi w przedszkolu cały miesiąc i wtedy zobaczymy. Spędziła. I zaczęła się normalnie odzywać. Nawet późniejsze choroby już tego nie zmieniły. Po prostu nadszedł ten moment, kiedy Marcelina poczuła się w nowym miejscu bezpiecznie.
A dziś?
Tak jest do dzisiaj. Kudłata uwielbia swoje przedszkole. Co rano pyta, czy tam idziemy a kiedy dowiaduje się, że dziś weekend jest bardzo zawiedziona. Często mówi, że chce się przytulić do którejś z cioć. Gdy odprowadzamy ja rano biegnie tam w podskokach, a popołudniami często nie można Jej stamtąd wyciągnąć. W ciągu tego roku bardzo wiele się nauczyła. Nie zliczę wierszyków i piosenek, które stamtąd przyniosła. Wzruszeń na występach, przecudownych rysunków, wyklejanek i wszelkiej maści prac plastycznych. I angielskich słówek, które nauczyła się dzięki obcowaniu z native speakerem przez 4 godziny dziennie.
Dlatego nie bój się przedszkola droga Mamo
Jeśli podjęłaś już tą decyzję, nie pokazuj dziecku swoich obaw. Wierz w nie, wspieraj je, bądź z nim, ale już się nie wahaj. Ono da radę dużo lepiej, jeśli zobaczy pewność odbijającą się w Twoich oczach. Bo choć na początku płakałam za drzwiami przedszkola (ja, nie Ona), to tak naprawdę płakałam nad sobą i moimi emocjami. Robiłam jednak wszystko, by to były tylko moje emocje i mój strach. By Ona nie miała o nich pojęcia.
Czy było łatwo? Nie, nie było. To w końcu wielka zmiana w życiu całej rodziny. Czy drugi raz podjęłabym taka sama decyzje? Zdecydowanie tak. Bo może nie było łatwo ale na pewno było warto.
Przedszkolne ciocie pokażą Twojemu maluszkowi wszystko, co niezbędne w przedszkolnej rzeczywistości. Ale to Ty musisz pokazać swojemu dziecku Twoją wiarę w jego możliwości. Bo to głównie od ciebie zależy, jak szybko twoje dziecko nauczy się latać.
Powodzenia Mamo, za kilka dni nasz wielki dzień!