Albo nawet dwa, tak jak dzisiaj i wczoraj. Kiedy wszystko dzieje się kompletnie inaczej, niż bym tego chciała…
Uwierzcie mi, że starałam się i próbowałam. Kilka razy siadałam do poniedziałkowego posta. No przecież Wam obiecałam, przecież czekacie…W końcu mam Wam tyle ciekawych rzeczy do opisania – książka “Młoda bez skalpela” którą teraz czytam to niezłe źródło urodowo – zdrowotnych informacji. Bardzo chcę je Wam przekazać…ale nie dziś.
Zaczniemy za tydzień. Będzie już prawie wrzesień, a jesień to według mnie świetna pora, by zatroszczyć się o siebie – w końcu to przecież zeszłej jesieni wymyśliłam cykl Teraz Ja, który tak polubiłyście.
Bo dziś będzie o chandrze
Takiej, co to dopada bez uprzedzenia, psuje plany i sprawia, że mam ochotę schować się pod kołdrą i nie wyłazić przez kolejną dobę. Fakt, raczej rzadko mi się to zdarza, ale żebyście nie myśleli, że u mnie to zawsze tak słodko…bo nie zawsze. Głównie, ale nie zawsze. Bo na chandrę, tym bardziej dwudniową, trzeba poszukać lekarstwa, która uleczy zbolałe ciało i duszę, a ja znam takich przynajmniej kilka. Co więcej – zastosowanie wszystkich na raz gwarantuje w zasadzie całkowite chandrowyleczenie. Co znajduje się na mojej liście? No to jedziemy.
Słodycze
Zdecydowanie muszę w końcu przestać je jeść. Ale nie dzisiaj. Bo dziś wszystkie drogi z pracy prowadziły do Lukullusa. Bardzo lubię tego najbliżej nas, na ulicy Lisowskiej. Jest chyba najmniejszy w Warszawie i pomijają okresy przedświąteczne, zwykle nie ma tam ludzi. Można się do woli napatrzeć na wypełnioną słodkościami gablotę i w spokoju zastanowić, na co ma się ochotę. Dziś wybierałam wyjątkowo długo. Serniczek z galaretką był wyjątkowo pyszny. Był. Nie napisałam jeszcze nawet połowy posta, a po nim zostało wspomnienie…za to humor jakby odrobinę lepszy…?
Kawa
Duża latte z krowim mlekiem i gęstą mleczną pianą. Taką lubię najbardziej. Żadne tam mleka roślinne w mojej ulubionej kawie nie mają czego szukać. Już wolę w ogóle jej nie pić. Więc od razu, po przekroczeniu progu domu, jeszcze z torbami w ręku, włączałam ekspres. Po chwili już czułam ten cudowny, ciepły aromat, który unosił się w całej kuchni…tak, kawa zawsze poprawia mi humor!
Muzyka
Czy na ukochanych winylach, czy z serwisu Tidal, który Tomek ostatnio zainstalował na swoim iphonie – wygrywająca w domu muzyka to coś, co oboje kochamy. Możemy nie mieć telewizora, ale to bez muzyki nie wyobrażamy sobie życia. Repertuar? Zależny od nastroju. Dziś była muzyka klasyczna i francuskie piosenki w wykonaniu Carli Bruni.
Książki
“Smak Szczęścia” Agnieszki Maciąg kupiłam już przynajmniej kilku bliskim mi kobietom, ale do tej pory nie kupiłam sobie. No to mam i ja. Bardzo ciągnie mnie w kierunku życia w zgodzie z naturą – zarówno tą zewnętrzną, jak i wewnętrzną, moją. Chcę czytać i dowiadywać się jak najwięcej o zdrowiu, by jak najlepiej dbać o siebie i tych najbliższych. Dlatego ta książka musiała znaleźć się w mojej biblioteczce – i to jest moja lektura na dzisiejszy wieczór.
Zakupy
Wiadomo, że nic tak nie poprawie kobiecie humoru jak zakupy…albo chociaż patrzenie na nie. Dziś nie byłam w nastroju do chodzenia po sklepach, za to z przyjemnością poprzymierzałam moje nowe buty z Zary. Tak, tak, kupiłam te, o których pisałam Wam w TYM poście. Są idealne. Stabilne i bardzo wygodne – biorąc jednak po uwagę fakt, że to beżowy zamsz, bardzo liczę na długą i złotą, polską jesień.
Właśnie skończyłam tego posta. Oglądam zdjęcia. Muszę Wam powiedzieć, że to był całkiem miły wieczór. Chyba zapowiada się całkiem fajna środa
A jak Wy radzicie sobie z takimi momentami? Moje patenty nie są może odkrywcze, ale najważniejsze, że skuteczne. Jestem za to bardzo ciekawa Waszych – napiszecie
mi o nich?