Ostatnio ktoś mnie zapytał, czy Kudłata się buntuje. Zgodnie z prawdą, odpowiedziałam: “Nie, nie buntuje się, bo nie musi.”
Bo co tak naprawdę nazywamy buntem? To, że nasze dziecko wszystko chce robić samo, ośmiela się mieć własne zdanie i głośno wyraża swoją niezgodę? Bo chce założyć inne, niż przygotowane przez mamę ubranie, stwierdza, że od dziś nie tknie gotowanej marchewki, albo że samo umyje zęby? Jednym słowem – buntuje się, bo wykazuje niezgodę na dotychczasowy porządek rzeczy?
To nie jest bunt. To jest normalne.
Bo czy nie chcemy, by w przyszłości nasze dziecko było śmiałe, pewne siebie, wytrwałe w dążeniu do celu, kreatywne, nonkonformistyczne, itp.? Chcemy. Więc dlaczego próbujemy zdusić w nim wszelkie zalążki powyższych cech?
W okolicy drugich urodzin dziecko zaczyna zdawać sobie sprawę z faktu własnego rozwoju i umiejętności uczenia się. Wtedy już dobrze wie, że jego własne działania mogą mu przynieść określone korzyści. Płynąc na fali swoich drobniejszych, lub większych sukcesów, zaczyna dostrzegać nowe wyzwania. Podejmuje je więc, po czym przeżywa radość sukcesu, albo gorycz porażki. A wraz z tą ostatnią: frustrację, złość i rozczarowanie. Czyli dokładnie te same emocje, których doświadczamy my, dorośli kiedy nasze usilne działania nie doprowadzają nas do upragnionego celu. Tylko nam zwykle nikt nie karze natychmiast się uspokoić, albo iść do swojego pokoju…
Bunt jest tam, gdzie jest władza. A ja nie chcę sprawować władzy nam moim dzieckiem. Chcę być przy Nim i uczyć, jak poradzić sobie ze złością, czy frustracją. Jak doświadczać konsekwencji własnych działań i wyborów – zwłaszcza tych mniej przyjemnych.
Taka sytuacja
Poranek, chwila przed wyjściem z domu. Kudłata jest już dawno ubrana, wołam ją do łazienki, by uczesać jej włosy. Staje przed lustrem ze skrzywioną miną. Pytam, co się stało. Okazuje się, że nie podoba się Jej ubranie, które wybrałam. Nie chce dziś legginsów i koszulki. Chce sukienkę. Mówię więc, że nie mamy czasu na przebieranie, że musimy już wychodzić, bo w przeciwnym razie spóźnimy się do przedszkola i do pracy. Ryk.
Rozwiązanie
Ryczy w niebogłosy. Zalewa się krokodylimi łzami, przy okazji wycierając nos rękawem, bo jak już Kudłata płacze, to całą sobą. Mamy do wyboru albo zignorować tą dziecięcą rozpacz i w tym stanie wyciągnąć Ją z domu na siłę… albo okazać zrozumienie. Co wcale nie znaczy ulec. Starym i zwykle działającym sposobem kucam, by mieć głowę na Jej wysokości i otwieram ramiona. Już wie, że to oznacza „chodź się przytulić”. Jeszcze trochę płacze, ale przychodzi. Tłumaczę, że rozumiem, że bardzo chce założyć sukienkę i że nie ma w tym nic złego, ale zmiana ubrania wiąże się z koniecznością przebrania od stóp do głów, a na to nie mamy już teraz czasu, jednak możemy się umówić tak, że jutro założy, co tylko będzie chciała, nawet ukochaną falbaniastą spódnicę. W odpowiedzi słyszę jeszcze kilka chlipnięć, Kudłata kiwa głową i konflikt zażegnany. A jak by to się skończyło, gdybym powiedziała coś w stylu:
Nie, bo ja tak mówię!
Nawet nie chcę myśleć. Byłaby wielka awantura i równie wielkie nerwy po obu stronach. A przecież nie taka jest moja rola. Jeśli ja i Tomek nie nauczymy Jej przeżywać takich emocji, to kto to zrobi? Pomagamy więc przezwyciężać frustrację, jesteśmy obok. Te rozłożone ramiona mają Jej pokazać, że rozumiemy Jej żal, czy smutek. Że Jej za nie nie ganimy. Że te uczucia są normalne i ma do nich prawo, tak jak i każdy z nas.
A co, gdy czasem stracę cierpliwość?
Jasne, że mi się to zdarza, w końcu też jestem człowiekiem, a do tego kobietą, więc silne uczucia nie są mi obce. Mam jednak zasadę – od razu przepraszam. Nie za to, że się zdenerwowałam, bo każdy ma do tego prawo, ale za to, że np. na Nią nakrzyczałam. Przepraszam od razu. Nie zwlekam, nie odkładam, nie liczę, że zapomni. To też element nauki o emocjach – każdemu czasem zdarzy się zachować niewłaściwie – kwestia, co z tym zrobimy. Efekt? Marcelina już od dawna z łatwością przeprasza sama i robi to bez najmniejszego problemu.
Rodzic vs przyjaciel
Chociaż Kudłata ciągle powtarza, że jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami, to tak naprawdę w moich rodzicielskich planach nie ma przyjaźni. Bo przyjaźń zakłada wzajemność. Zrobię wszystko, żeby czuła, że zawsze może na mnie liczyć, że pomogę Jej z każdym problemem i że zawsze będę po Jej stronie, ale nie mam zamiaru konsultować z Nią własnych trosk, ani innych, ważnych, a niedotyczących Jej spraw. Za to w tych drobniejszych chętnie zasięgam Jej zdania i często zadaję pytania typu:
Co ty na to?
Co o tym sądzisz?
Na przykład codzienne rano Kudłata pomaga mi dobrać biżuterię do ubrania. Uwielbia błyskotki, lubi je oglądać, przekładać, dotykać, a ja co dzień rano wykorzystuję tą chwilę, by budować w Niej poczucie kompetencji:
Myślisz, że to pasuje?
Jaką bransoletkę powinnam dobrać do tej sukienki? A kolczyki?
To drobiazgi…ale powinniście zobaczyć jej minę, kiedy wybiera je dla mnie. Oczywiście, jeśli wyszpera coś niepasującego, tłumaczę dlaczego musimy poszukać czegoś innego. Po takich porannych „wybierankach” wychodzi z łazienki dumna jak paw…no chyba, że akurat stwierdzi, że nie podoba jej się ubranie, które ma na sobie…ale już wiecie, co się wtedy dzieje
Reasumując, z moich obserwacji na żywym organizmie wynika, że dziecko, które nie czuje władzy, nie buntuje się. Nigdy w życiu nie zdarzyła nam się sytuacja, żeby Kudłata rzucała się na podłogę, lub tarzała na środku sklepu chcąc osiągnąć jakiś swoje cele. Bo wie, że nie tędy droga. Nasza rola, to pokazać jej, jak je zdobywać drogą rozmowy i negocjacji. Ona wie, że nie ma złych emocji, tylko z tymi trudniejszymi trzeba nauczyć się sobie radzić. I jak na razie całkiem nieźle Jej to wychodzi.
Nie twierdzę, że powyższe metody skutkują w przypadku każdego dziecka – każde jest przecież inne i do każdego trzeba znaleźć ten specyficzny klucz. Chcę tylko powiedzieć, że warto go poszukać, by zapytanym o bunt 2-3 latka móc odpowiedzieć: „Bunt? Jaki bunt?” I tego Wam i sobie życzę. Nie podcinajmy im emocjonalnych skrzydeł. Niech codziennie na nowo z tą samą energią uczą się latać.