Jeśli o mnie chodzi, to przez całe siedem dni mogłabym nie wychodzić poza teren Pałacu.
Było tam wszystko, czego potrzebowałam, by odpocząć: cudowne wnętrza, doskonała kuchnia, piękne tereny do spacerów…i te boskie kosmetyki Molton&Brown w łazience (kto miał okazję ich używać, wie, o czym mówię). Po prostu gdybym tylko mogła, zaszyłabym się tam na cały wyjazd i odpoczywała w ciszy.
Jednak urlop z dzieckiem rządzi się swoimi prawami i to, co dla mnie jest szalenie atrakcyjne, dla trzylatki jest po prostu…nudne. Nie mieliśmy wyjścia, jak poszukać dodatkowych atrakcji. I tu z pomocą znów przyszedł mi instagram. Marnuję na niego stanowczo zbyt wiele czasu, ale bywa, że jego wsparcie jest nieocenione, a co najważniejsze – szybkie. Pytanie, odpowiedź. No więc zapytałam, co można robić w naszych okolicach, co zobaczyć, gdzie zjeść. I już mieliśmy całą listę propozycji.
Na pierwszy ogień – Akwarium w Gdyni
Zapowiadało się bardzo obiecująco – trzy piętra, kilkadziesiąt akwariów ekspozycyjnych. Tysiąc pięćset żywych stworzeń, dwieście pięćdziesiąt gatunków…i mniej więcej tylu zwiedzających. Dlugaśne oczekiwanie po bilety, potem chodzenie wężykiem “w kolejce” od jednego akwarium do drugiego, żadnych szans na powrót, czy zatrzymanie się na dłużej przy czymś, co nas zainteresuje. I choć Akwarium Gdyńskie jest jedna z największy tego typu placówek w Polsce i niewątpliwie – jedna z najbardziej interesujących, to nie polecam wybierania się tam w sezonie wakacyjnym. A jeśli już koniecznie chcecie, to odwiedźcie je wtedy, kiedy większość urlopowiczów będzie na plaży – bo deszczowy, wakacyjny dzień to najgorsza z możliwych opcji na zwiedzanie tego miejsca.
Wychodziliśmy jednak całkiem zadowoleni, bo Marcelinie udało się zobaczyć na własne oczy Nemo i Dory (czyli błazenka i pokolca królewskiego), o czym mówiła do końca dnia. Poza tym kilkadziesiąt metrów od Akwarium trafiliśmy na przepyszne lody naturalne Sucre, więc wizytę mimo wszystko zaliczyliśmy do udanych.
Ceny biletów: Normalny – 24, ulgowy -16, dzieci poniżej 4 lat – wstęp bezpłatny. Są też opcje rodzinne: 2+1 – 56 zł, 2+2 – 64 zł, 2+3 – 72 zł.
Labirynt Park Łeba
To miejsce zdecydowanie warte odwiedzenia – na powierzchni 5000 m2 znajduje się największy w Polsce naturalny labirynt. Przed wejściem kupujemy bilety, mapę za 1 zł i ruszamy wgłąb labiryntu. Odnaleźć się w nim pomagają wysoko umieszczone platformy widokowe (zawsze można wejść na nie i z góry zobaczyć, gdzie się obecnie znajdujemy i w którą stronę powinniśmy iść). Po drodze mamy też do zaliczenia 5 baz. Przed wejściem do labiryntu można skorzystać z wypożyczalni drewnianych wózków, które ułatwią przejście labiryntu z maluchami – Marcelina uznała, że nie zalicza się do tej grupy i nie skorzystała z wózka, za to bardzo aktywnie próbowała pomagać w znajdowaniu odpowiedniej drogi i była niezadowolona, kiedy Tomek na chwilę przejmował mapę, próbując jakoś nas z niego wyprowadzić. Przejście labiryntu zajmuje około 20 minut, ale nie myślcie, że jest to zabawa dla małych dzieci – nam zdarzyło się kilka razy zgubić drogę. Po pokonaniu labiryntu na dzieci czeka jeszcze tor do gry w kręgle i plac zabaw. Reasumując – miejsce ciekawe i warte polecenia na rodzinną wycieczkę.
Ceny biletów: Dorośli – 20 zł, uczniowie do 25 lat i emeryci – 15 zł, dzieci poniżej 4 lat – wstęp bezpłatny.
Atrakcje atrakcjami, ale co na obiad?
Kuchnia Pałacu Ciekocinko zachwycała i jestem pewna, że w całej okolicy nie było lepszej. Jednak przy drugim pobycie postanowiliśmy poszukać alternatywy. Zapytaliśmy więc instagrama, przeszukaliśmy internety i znaleźliśmy jedną odpowiedź:
Ewa Zaprasza
Zwykły, niczym nie wyróżniający się wiejski dom. Po wejściu ma się wrażenie, że znaleźliśmy się w prywatnym mieszkaniu: kilka stolików, kominek, regał z książkami… A to jedna z najbardziej polecanych restauracji polskich w tej części wybrzeża. Opisana w prestiżowym przewodniku Gault & Millau, otrzymała też wyróżnienie TripAdvisor Recomended przyznane na podstawie recenzji wystawionych przez użytkowników tego największego na świecie portalu turystycznego. Gdzie zajrzałam – same pozytywne opinie. Zasłużenie. Bo wszystko, co dobrego o niej przeczytacie, jest prawdą.
Ale czas na konkrety. Restauracja wewnątrz mieści co prawda tylko kilka stolików, ale na zewnątrz, pod białymi namiotami jest ich już zdecydowanie więcej. Jeśli jednak planujecie wpaść tam w sezonie wakacyjnym w weekend bez rezerwacji, może się okazać, że będziecie musieli trochę poczekać na stolik. Ale warto – choćby dla samej przystawki, którą goście otrzymują gratis, przy zamówieniu dania obiadowego. A są nią śledzie. Rozpływające się w ustach. Słynne na całe wybrzeże i jedne z najpyszniejszych, jakie jedliśmy. W zasadzie jak dla nas mogliby tam nie serwować nic innego. Nawet Marcelina zajadała się nimi i walczyła o każdy kawałek “rybki”.
Inne dania również nie pozostawiają niedosytu: próbowaliśmy chłodnika litewskiego z szyjkami rakowymi (ulubiona potrawa Kudłatej – wiadomo, różowa), przepysznej, pikantnej i podawanej w podgrzewanym naczyniu zupy rybnej, pstrąga po polsku gotowanego w ziołach, kotleta de volaille i przegenialnej pieczonej kaczki (to danie polecam Wam wziąć na spółkę, bo porcja jest bardzo duża – jedliśmy ją we trójkę). Bardzo żałowałam, ale ani razu nie spróbowaliśmy deserów – ale po prostu nie mieliśmy na nie miejsca. Porcje są konkretne i mimo dużych apetytów po całym dniu zwiedzania/plażowania nie byliśmy w stanie zjeść nic więcej…a tak mnie kusiły pierogi z jagodami i śmietaną. Kiedyś na pewno na nie wrócimy.
Jeśli więc w najbliższym czasie planujecie odwiedzić wybrzeże w okolicach Trójmiasta, lub Łeby, to koniecznie wpiszcie sobie “Ewę” na listę miejsc do odwiedzenia. Podziękujecie mi potem
A jeśli będziecie się kręcić bliżej Trójmiasta…
to koniecznie wpadnijcie do Tawerny Orłowskiej w Gdyni Orłowie. O mojej słabości do Orłowa pisałam Wam już kilka razy, więc nie będę się powtarzać, ale jeśli będziecie w okolicy, to pamiętajcie: Tawerna Orłowska, halibut z masłem czosnkowym i turbot z patelni. Koniecznie. Bez dwóch zdań oba dania to mistrzostwo świata.
Już nie ma dzikich plaż…
Faktycznie, kiedy zobaczyliśmy tą w Łebie, byłam w stanie w to uwierzyć. Takiej ilości ludzi nie ma na Marszałkowskiej w Warszawie. A w Łebie są. Uciekliśmy szybko i potem jeździliśmy już tylko na cudownie szeroką i pustą plażę do pobliskiego Stilo.
Kilka razy odwiedziliśmy też plażę w Dębkach. Nie są to jednak Dębki, jakie pamiętam z wakacji z Rodzicami 20-30 lat temu…gdy główna droga była piaszczysta, a ludzi mijało się z częstotliwością raz na pół godziny. Teraz ciężko tam przejść chodnikiem. Ale była trampolina. I to sprawiło, że Kudłata zakochała się w tym miejscu.
Ale ze wszystkich nadmorskich atrakcji najbardziej pokochała samo morze. To tam mogła siedzieć godzinami i to stamtąd nie można jej było wyciągnąć. Fajnie, że mogliśmy znów Jej je pokazać. I fajnie, że ten raz będzie już pamiętać.
Dobrego weekendu Kochani!