To już trzy lata.
Trochę tylko, trochę już.
Ale co roku przeżywam tą każdą kolejną, nową świeczkę.
Trzy lata temu nasze życie wywróciło się do góry nogami w najwspanialszy możliwy sposób.
Na imię mu Marcelina.
Dobrze pamiętam nasze początki.
Kilka miesięcy niepewności we wszystkim.
Wiele miesięcy testowania własnych pomysłów i sprawdzania rodzicielskiej intuicji.
I ostatnio – sporo myśli o dobrze wykonanej pracy.
Rośnie nam fajna dziewczyna.
Wesoła i zdecydowana.
Miłośniczka Peppy i Minionków.
Puzzli i książek.
I coraz częściej zaskakuje nas ripostami.
Na te urodziny czeka po raz pierwszy świadomie.
Już wiemy, że długo będzie je pamiętać.
W noc przed, do wpół do trzeciej wieszamy dekoracje.
Żeby miała niespodziankę, kiedy zobaczy je rano.
Następnego dnia budzą mnie słowa, od których moje matczyne bije szybciej:
Mamusiu, jak tu pięknie! Pięknie to wszystko zrobiłaś!
I już nie potrzebuję kawy.
Popołudniu, jak zwykle w weekend próbujemy położyć Ją spać.
Na próbach się kończy.
Kudłata nie chce przegapić ani sekundy ze swojego dnia.
Wreszcie odzywa się dzwonek do drzwi.
Pierwszy, drugi i piąty.
Są goście.
Wszyscy dla Niej.
Trochę onieśmielona i przejęta przyjmuje prezenty i życzenia.
Po obiedzie czas na tort.
W tym roku też pomagam przy zdmuchiwaniu świeczek, ale już tylko trochę.
Potem przychodzi czas na małe szaleństwa.
Nowa, letnia sukienka, którą właśnie dostała wyjątkowo przypada Jej do gustu.
Tata robi Jej nową fryzurę i Kudłata tańczy.
Jej oczy błyszczą.
Jest szczęśliwa.
My też.
Tak bardzo, jak to tylko możliwe.