Urządzanie mieszkania to sztuka wyboru. Tym trudniejsza, im więcej rzeczy mamy do kupienia.
A w sytuacji, kiedy do kupienia jest w zasadzie wszystko, bardzo pomaga ustalenie priorytetów. Określenie, na czym najbardziej nam zależy i co w naszym przekonaniu uczyni „dom” z miejsca, które jeszcze niedawno było placem budowy. Te priorytety nigdy nie są uniwersalne. Dla jednych urządzony dom to dywany i zasłony w oknach. Dla innych – wszystkie meble. My podeszliśmy do urządzania mieszkania trochę jak do ubierania: stwierdziliśmy, że o ostatecznym efekcie decydują dodatki i to na nie postawiliśmy przede wszystkim.
I choć wiele z nich jest jeszcze zapisanych na papierze, to właśnie one znajdują się na szczycie naszej listy. Nie meble, zabudowy, czy telewizor. One oczywiście też się pojawią (zabudowa w salonie była konieczna ze względu na możliwość przechowywania), ale ich pozycja jest znacznie niższa. To dlatego na instagramie, czy facebooku wrzucam zdjęcia lamp, czy tapet. Bo tak jak buty, torba, czy apaszka mogą „zrobić” cały strój, tak według nas dodatki „robią” nasz dom.
Jednym z nich jest niewątpliwie lampa Vertigo. W prywatnych wiadomościach zadaliście mi tyle pytań z nią związanych, że postanowiłam na nie odpowiedzieć na łamach tego posta. Zanim jednak przejdę do szczegółów, powiem Wam, że ta jedna rzecz „ustawiła” nam cały klimat wnętrza. Lekka, delikatnie poruszająca się przy podmuchach powietrza konstrukcja zdefiniowała to pomieszczenie i nadała mu charakter. Stała się wisienką na torcie…nieurządzonego przecież jeszcze salonu.
No to teraz trochę informacji technicznych
Lampa Vertigo firmy Petite Friture, stworzona przez Constance Guisset występuje w dwóch wielkościach: 140 i 200 cm. Daje delikatne, rozproszone światło. Jeśli zainstalujemy w niej przeźroczystą żarówkę, zyskamy dodatkowy efekt wizualny w postaci promienistych cieni na ścianach i suficie. Kolory jakie mamy do wyboru to czerń, biel, miedź i morska zieleń, ale są też dwie edycje limitowane: bladoróżowa i błękitna. Konstrukcja lampy jest wykonana m.in. z ultralekkiego włókna szklanego oraz poliuretanowych wstążek. W większych wnętrzach możemy się pokusić o powieszenie dwóch – mniejszej i większej. Widziałam takie rozwiązanie na wielu aranżacjach i wyglądało to cudownie. Sama marka została założona w 2009 roku przez Amélie du Passage, pasjonatkę designu i sztuki nowoczesnej. I trudno o lepszą definicję dla tej lampy.
Skąd pomysł na Vertigo?
Nie wpadliśmy na nią sami. Po raz pierwszy zobaczyliśmy ją na zdjęciu w Baranowscy Studio, gdzie zamawialiśmy nasze podłogi i drzwi (więcej o tym możecie poczytać TU) i powiem Wam szczerze, że to nie była miłość od pierwszego wejrzenia. Co prawda wtedy widzieliśmy Vertigo tylko w katalogu, a materiały, z których jest zrobione – na próbniku, ale w pierwszej chwili wydała mi się dziwna. Chciałam koniecznie zobaczyć ją na żywo. Po kilku tygodniach ponownie odwiedziliśmy Studio. Pamiętam, jak weszliśmy i pierwsze, co zobaczyliśmy to wiszące pod sufitem dwie lampy – mniejszą i większą, z czarnymi i morskimi paskami. Wtedy po raz pierwszy zachwyciłam się delikatną konstrukcją lampy. Już wiedziałam, że będzie nasza – pozostała kwestia wyboru pasków, ale tu byliśmy zgodni – miedziane wydawały się idealnie pasować do naszej ceglanej ściany. I tak faktycznie się stało – Vertigo idealnie wpasowała się w klimat naszego salonu i obecnie to najpiękniejsza dekoracja – delikatna, a zarazem „charakterna” i bardzo określająca jego styl.
Ale apetyt rośnie w miarę jedzenia
A wszystko przez Panią Olę, piękniejszą połowę duetu właścicieli Baranowscy Studio. Wyszukuje i pokazuje nam dokładnie te rzeczy, które mają dużą szansę rozkochać nas w sobie (widzieliście lampy czeskiej firmy Brokis na instagramie? Cały czas bardzo chodzą nam po głowie). Postanowiłam Wam trochę więcej o nich napisać, bo to jedno z tych miejsc, o których warto mówić. I zdecydowanie kolejny jasny punkt naszego urządzania.
Nie znaliśmy się wcześniej. Zaprowadziła nas do nich nasza architektka z DesignMeToo, żebyśmy obejrzeli deski podłogowe. Spodziewaliśmy się sklepu, ale idąc po drewnianych schodach przepięknej kamienicy na warszawskim Powiślu czuliśmy, że to nie będzie zwykły sklep. Weszliśmy do dużego mieszkania urządzonego jak studio. W pierwszym pomieszczeniu, powystawiane były deski. W oknach shuttersy. Kanapa, fotele i stylowy stolik. Spędziliśmy tam znacznie więcej czasu, niż zakładaliśmy. Przy kawie rozmawialiśmy o podłogach, porównywaliśmy kolory i wspólnie z właścicielami zastanawialiśmy się nad szerokością desek. Najszybciej wybraliśmy drzwi. Zobaczyliśmy te w studio i powiedzieliśmy, że chcemy dokładnie takie.
Przy następnej wizycie zwiedziliśmy królestwo Pani Oli – bo kolejny pokój w Studio jest jak jaskinia Alladyna – mieści niezliczone ilości próbek zasłon i firan, materiałów obiciowych, wykładzin i tapet. Są też żaluzje i moskitiery. No i katalogi z lampami. Ale o tym już wiecie.
Kupione, zapłacone, następny proszę
To z pewnością odróżnia Baranowskich od zwykłego sklepu z wyposażeniem wnętrz. Bo zainteresowanie Właścicieli Klientem nie kończy się w momencie podpisania umowy. Wpadają, żeby obejrzeć położoną podłogę, doglądają montażu drzwi. Angażują się w projekt architekta. Doradzają, podsuwają pomysły i bardzo celnie trafiają w gusta klientów (a przynajmniej w nasz). Mają na to czas i chęci. Zależy im na relacjach, bo działają na zasadzie polecenia. No i widać, że kochają to, co robią.
To nie jest reklama
To polecenie solidnej firmy, która już kilka razy udowodniła nam, że warto polecać ją dalej. Tyle słyszymy o nieuczciwych ekipach i wykonawcach, że warto czasem usłyszeć o takich, którym można zaufać. Baranowskich możecie brać w ciemno. Pomogą, a na montaż o 7.00 rano przyjadą z pachnącymi croissantami. Wam pozostanie już tylko zaparzyć kawę
Baranowscy Studio mieści się przy ul. Stefana Jaracza 3 w Warszawie, strona internetowa jest jeszcze w budowie, ale podstawowe informacje i dane kontaktowe znajdziecie TU.
Kto zgadnie, co następne pojawi się w naszym domu?