Tyle czekania, szykowania i pakowania. I już po urlopie. Wróciłam nawet trochę opalona, więc teraz czas na…
Choć słońce nas nie rozpieszczało – było cudownie. Nasze rodzinne wakacje to temat na osobnego posta (który pojawi się wkrótce, jak tylko ogarnę te setki zdjęć, które zrobiliśmy), a dzisiaj zapraszam Was na wpis o czymś ważnym, o czym ja sama już wiele razy myślałam, a (trochę wstyd się przyznać) nigdy nie zrobiłam…aż do teraz.
Opalenizna. Wszyscy ją kochamy. Dla wielu jest wyznacznikiem udanego urlopu. Brązowe ciało wygląda szczuplej i młodziej, a muśnięta słońcem twarz wydaje się bardziej wypoczęta. Pod wpływem światła słonecznego powstaje aż 90 procent witaminy D potrzebnej naszemu organizmowi w ciągu doby. Korzysta z niej nasz układ kostny, nerwowy, mięśniowy i odpornościowy. Badania pokazują też, że umiarkowana ekspozycja na słońce obniża ryzyko zachorowania na cukrzyce typu 2, stwardnienie rozsiane i niektóre nowotwory.
Ale to tylko jedna strona medalu, bo słońce ma też swoje ciemne oblicze. Nazywa się czerniak.
Każdy z nas ma na skórze znamiona barwnikowe, potocznie zwane pieprzykami. Są różnej wielkości, kształtu i koloru, w większości są też niegroźne. Jednak zbyt intensywnie opalane, podrażniane piaskiem z plaży, mokrym kostiumem, czy w trakcie uprawiania mogą zmienić swój charakter. Nawet, jeśli sami nie zauważamy żadnych zmian, warto wyrobić w sobie coroczny nawyk i po wakacjach odwiedzić dermatologa, by obejrzał wszystkie pieprzyki i ocenił, które z nich są bezpieczne, a które wymagają dokładniejszego zbadania lub usunięcia.
Dlaczego o tym piszę? Bo znalazłam plamkę, która mnie zaniepokoiła…
Pojawiła się gdzieś w okolicy zeszłych wakacji. Na początku była mała, nie zmieniała się i jakoś przestałam o niej myśleć. Ale kilka tygodni temu stwierdziłam, że chyba urosła. To nie było dla mnie miłe odkrycie. Przyznam, że zdenerwowałam się trochę i następnego dnia od razu umówiłam się na wizytę do dermatologa. Na szczęście wolny termin znalazł się już za kilka dni.
Jak wygląda takie badanie?
Lekarz za pomocą urządzenia zwanego dermatoskopem dokonuje oględzin całego ciała. Po prostu przykłada je do znamion, dzięki czemu widzi je 20-krotnym powiększeniu. Jeśli uzna, że wygląd któregoś jest niepokojący, albo znajduje się w miejscu podatnym na częste podrażnienia (np. przez bieliznę pasek spodni, ramiączko stanika) zleca badanie histopatologiczne. Znamię wycina wtedy chirurg, następnie trafia ono do laboratorium, aby rozpoznać jego rodzaj. Analiza ta informuje także, czy pieprzyk został wycięty w całości, a my i lekarz otrzymujemy informację jaki charakter miało znamię (w sensie, czy było groźne, czy nie).
“Na wszelki wypadek lepiej nie usuwać”
Tak podobno twierdzi wielu pacjentów, skutkiem czego mało kto przychodzi do dermatologa na badanie znamion – lekarz u którego byłam dał się namówić na krótką rozmowę na potrzeby tego posta. Tymczasem zasada jest odwrotna – lepiej pozbyć wcześniej niepokojącej zmiany, bo wycięcie jej w całości nie powoduje jego przemiany nowotworowej i powstania przerzutów. Ale można też usuwać zupełnie niegroźne pieprzyki ze względów czysto estetycznych (zlokalizowanych na twarzy, lub takich, które po prostu nam się nie podobają).
Czy jesteś w grupie ryzyka?
W grupie ryzyka zachorowania na czerniaka znajdują się osoby, w których rodzinie ktoś chorował na czerniaka, ale również często się opalające, niestosujące filtrów przeciwsłonecznych, z jasną karnacją i te, u których w dzieciństwie doszło do poparzeń słonecznych. Również w wieku dorosłym każde kolejne poparzenie słoneczne powoduje, że stajemy się kilka razy bardziej podatni na zachorowanie.
Zasada diagnozowania znamion ABCDE
Szczególnie warto odwiedzić lekarza, jeśli znamię, które zauważyliśmy jest:
A – asymetryczne, np. wylewa się w jedną stronę;
B – brzegi są poszarpane, nierówne, posiadające zgrubienia;
C – czerwony, czarny, niejednolity kolor
D – duży rozmiar – powyżej 6mm
E – ewolucja, czyli znamię się zmienia
Lub jeśli cokolwiek w naszych znamionach nas niepokoi. Sami wiemy, które mamy całe życie, a które budzą nasze wątpliwości.
Jak to się skończyło u mnie?
Na szczęście dobrze. Pieprzyk okazał się małą blizną, która po prostu odrobinę “rozlała” się pod skórą i stąd miałam wrażenie jego powiększenia. Wiem już jednak, że coroczne, powakacyjne badanie znamion na stałe wpisze się do mojego kalendarza badań. Z resztą nie tylko mojego – przypilnuję, by po wakacjach na takie badanie poszedł też Tomek, który czasem “zapomina” się posmarować.
Słońce a uroda
Korzystając z okazji porozmawiałam też chwilę o wpływie słońca na “urodowe” aspekty naszej skóry. Dermatolog potwierdziła sensowność tego, co praktykuję już od kilku lat, czyli zasadę nieopalania skóry twarzy. Bo nic tak nie wpływa na jej starzenie (poza papierosami) jak właśnie opalanie. Więc o ile ciało możemy smarować 20-stką, czy 30-stką zależnie naszej cery, to na twarz bloker 50 i koniec. Więc w tym roku razem z Marceliną używamy Shiseido Expert Sun Protection Lotion (for sensitive skin & children). Świetnie chroni, nawilża i ma jeszcze jedną genialną cechę – po posmarowaniu dziecko może od razu bawić się w piasku i nie jest nim obklejone od stóp do głów.
A po urlopie – nawilżanie
Mimo, że na naszych wakacjach pogoda oscylowała w okolicach raczej 20 niż 30 stopni, to słońca i wiatru było pod dostatkiem. Po powrocie czułam, że potrzebuję więcej nawilżenia niż zwykle, bo skóra po myciu była znacznie bardziej ściągnięta. W kilka dni (a raczej nocy) postawiłam ją na nogi za pomocą maseczki Shiseido z linii Ibuki. Kiedyś pisałam Wam o tej serii (TUTAJ) i cały czas wracam do tych kosmetyków.
Ibuki Beauty Sleeping Mask to wiosenna nowość tej linii – żelowa maska pielęgnacyjna do nakładania na noc, która wspomaga funkcje komórek skóry podczas snu. My same możemy czuć się niewyspane, ale nasza skóra o poranku będzie zregenerowana i wypoczęta. A dzięki zawartości maleńkich, ale wyczuwalnych kapsułek z witaminami, które uwalniają się podczas aplikacji cera nabiera życia i blasku.
Maskę nakładamy na twarz i szyję, jako ostatni krok wieczornej pielęgnacji. Wmasowujemy ją delikatnie w skórę do momentu rozpuszczenia się kapsułek w z witaminami – i już możemy iść spać, bez czekania i zmywania. Idealna dla zabieganych w wiecznymi deficytami wolnego czasu. Jest też bardzo wydajna – słoiczek 80 ml wystarcza na ponad 50 aplikacji bo do jednorazowego użycia potrzebujemy ilości maski wielkości migdała.
A efekty? Widoczne od razu. Nawilżona i wypoczęta skóra.
To moja pierwsza maska do nakładania na noc i powiem Wam, że bardzo mi odpowiada taka forma maski – a może Wy znacie podobne i mogłybyście polecić mi coś podobnego?