Koniec detoksu to też koniec naszego zakładu. Pewnie jesteście ciekawi kto wygrał…?
Pewnie trochę Was rozczaruję, ale…zwycięzców jest dwóch. Oczywiście, że bardzo chciałam wygrać, ale po postu nie dało się inaczej, już Wam tłumaczę dlaczego.
Każde z nas schudło 4 kilo, więc biorąc pod uwagę procentową utratę kilogramów, jestem zwycięzcą. Ale to nie mogło tak się skończyć….bo… oboje czujemy się wygrani. Wyścig na kilogramy, który wymyśliliśmy chcąc się pozytywnie i skutecznie zmotywować stał się dla nas pierwszym krokiem do całkowitej zmiany naszego odżywiania. I mimo, że przed detoksem nie jedliśmy źle, to teraz jemy zdecydowanie lepiej.
A w zasadzie nie jemy. My się odżywiamy.
A to zasadnicza różnica. Na obecnym etapie wychodzenia z detoksu jemy produkty, po które sięgaliśmy na przygotowaniu do niego. Nadal nie jemy mięsa, ryb i przetworów z mleka krowiego. Za to w weekend pozwoliliśmy sobie na jajka i…najpyszniejsze na świecie bezy w owocami, kremem z mascarpone i lemon curd. Zjadłam ich kilka z największą przyjemnością i bez jakichkolwiek wyrzutów sumienia, a dziś rano z radością powróciłam do chleba z ziaren i orzechów (bez mąki i bez drożdży) z pasztetem z ciecierzycy i warzywami. Od weekendu znów jemy chleb. Razowy, żytni, każdy z nich pachnie obłędnie…i jeszcze lepiej smakuje. I to jest jedna z głównych
korzyści przeprowadzenia detoksu
- Wszystko, co jemy, każdy kęs to przyjemność. Jemy powoli, delektujemy się, nie wrzucamy w siebie jedzenia na wyścigi.
- Nauczyliśmy się umiaru. Kiedy poczujemy się umiarkowanie najedzeni – przestajemy jeść. Opcja „pod korek” już nie istnieje. Jeśli wydaje nam się, że jeszcze coś byśmy dorzucili – czekamy 10 minut. Jeśli po tym czasie nadal mamy ochotę coś zjeść, robimy to…a w zasadzie zrobilibyśmy…bo nigdy nam się to nie zdarzyło. Zwykle po tych 10 minutach sygnał o najedzeniu dochodzi już do mózgu i ten wysyła nam info: dość.
- Odkrywamy nowe i przypominamy sobie zapomniane smaki. Budyń z kaszy jaglanej, gryczanej, kapusta kiszona, ciecierzyca pod najróżniejszymi postaciami, warzywa gotowane na parze w cieście ryżowym, owsianka na mleku kokosowym i dużo, dużo zielonego.
- Odkrywamy nowe, zdrowe i często vegańskie adresy w Warszawie: Organitheka, Krowarzywa, Think Love Juices, czyli warzywa, kasze, kiszonki, świeżo robione smoothies i mnóstwo zdrowia z każdym daniu. W tej pierwszej Tomek ma już nawet kartę stałego klienta. No macie pojęcie?? Facet zajada się kotlecikami z soczewicy i kapustą kiszoną i na dodatek twierdzi, że to wszystko mu bardzo smakuje. Takie rzeczy tylko po detoksie
- Nasza przyjaciółka woda. Nie ruszamy się bez niej z domu. Na wczorajszy, poranny wypad do IKEA po większą patelnię (nasze kaszotta ze względu na tonę warzy, które w nie pakujemy nie mieszczą się na obecnej) zabraliśmy trzy butelki z wodą – po jednej dla każdego. Bardzo tego pilnujemy. Wychodząc z domu teraz sprawdzam, czy mam torebkę, klucze, telefon i wodę. Cała reszta jest mniej ważna.
- Zdrowe nawyki: Dzień zaczynamy od dużego kubka wody z cytryną i do niego dodajemy jeszcze kubek świeżo mielonego i zalanego gorącą wodą siemienia lnianego. Popijamy je cały poranek chodząc po domu, dzięki czemu już od rana jesteśmy dobrze nawodnieni, nie czujemy się senni, ani ospali. Dodatkowo siemię cudownie wpływa na nasze przewody pokarmowe.
- Z resztą tak samo jak zielone smoothies, które ostatnio serwujemy sobie codziennie. Szpinak, rukola, roszponka, miksy sałat zmieszane w różnych proporcjach, do tego 1-2 owoce, woda, woda kokosowa, lub mleko roślinne i dodatki: superfoods typu spirulina, lub chlorella, amarantus, otręby, czy natka pietruszki. Co tylko nam przyjdzie do głowy. Blendujemy, lub wyciskamy z nich wszystko, co najlepsze. W tym celu zaopatrzyliśmy się w końcu w wyciskarkę wolnoobrotową, o której napiszę Wam już wkrótce (i wyjaśnię, czym różni się ona od sokowirówki).
- Potrzeba ruchu: detoks wzmógł w nas pragnienie dbania o sobie w wielu aspektach. Zwłaszcza, że lepiej się czujemy, mamy więcej energii i chęci na wszystko. Tomek wrócił do biegania, ja do Chodakowskiej i MelB, każdą wolną chwilę staramy się też spędzać na powietrzu. Pilnujemy też, by w ciągu dnia jak najwięcej chodzić, nie korzystamy z windy. Bo każdy kolejny krok to lepsze zdrowie i lepsza forma.
Dlatego, jeśli zastanawiacie się, czy warto się w coś takiego bawić, to bardzo warto. Wasze organizmy bardzo Wam podziękują za taką odmianę, choćby miała potrwać tylko miesiąc. Chociaż jestem pewna, że po tych prawie 30 dniach nigdy już nie wrócicie do starych nawyków i ten nowy, zdrowy i zielony życia stanie się Waszą codziennością. Czego z całego serca Wam życzę, bo ja już jestem po i już wiem, jakie to uczucie. Nie mogę Wam go obfotografować, ale mam nadzieję, że choć trochę udało mi się je Wam opisać.
A co z wygraną? Oczywiście dzielimy ją na pół