– Marcelinko, co byś chciała zjeść na kolację?
– Szynkę parmeńską, ogórka, pomidorka, chlebek, serek, jajo, oliwki…
To nasz dialog co wieczór. I co wieczór dostaję podobnie długą odpowiedź. Nigdy nie usłyszałam po prostu „kanapkę z szynką”. Dlaczego? Bo Kudłata rzadko jada tradycyjne kanapki.
Za to bez problemu zje krewetki, ośmiornicę z grilla, średnio wysmażony stek z tuńczyka, kapustę kiszoną, awokado, rybę i milion innych rzeczy. To olbrzymia wygoda, bo gdziekolwiek się znajdziemy mamy pewność, że nasze dziecko na pewno znajdzie coś dobrego dla siebie. Jesteśmy przekonani, że olbrzymi udział miała w tym metoda samodzielnej nauki jedzenia BLW, którą wprowadziliśmy niedługo po tym, kiedy Kudłata spróbowała swojej pierwszej w życiu marchewki.
Ale od początku…
Baby – Led Weaning, czyli wprowadzanie pokarmów stałych, kontrolowane przez dziecko. Dlaczego się na to zdecydowaliśmy? Bo wydawało nam się to naturalną kontynuacją (i uzupełnieniem) karmienia piersią, kiedy to również wyłącznie od dziecka zależy ile zjada i kiedy. W naszej metodzie zastosowaliśmy jednak pewne modyfikacje, bo nie ominęliśmy zupełnie etapu papek i karmienia łyżeczką. Przeczytałam, że jedzenie przetartych pokarmów wymaga innych mięśni, niż jedzenie kawałków, dlatego postanowiliśmy je pomieszać.
Po szóstym miesiącu, kiedy Kudłata była już w stanie stabilnie siedzieć w krzesełku do karmienia (o tym, które wybraliśmy przeczytacie TU) zaczęliśmy wprowadzać nowe smaki. Na pierwszy ogień poszła przetarta marchewka i jabłko, ale w ciągu kolejnego miesiąca Marcelina spróbowała min. oliwek, bagietki, rukoli i awokado. Widać było, że jedzenie Ją ciekawi, bo bardzo często wyciągała rękę w kierunku naszych talerzy, kiedy siedzieliśmy razem przy stole. Wtedy jednak jeszcze nie zdecydowaliśmy się na regularne podawanie jedzenia w kawałkach i nowe smaki dostarczaliśmy najczęściej w postaci papek. Przyznam szczerze, że w tamtym okresie zwyczajnie obawialiśmy się kawałków i zależało nam, by dziecko najpierw oswoiło się z nową, inną od mleka konsystencją.
Jak wyglądały codzienne posiłki w okolicach pierwszego roku?
Około 8-9 miesiąca powoli zaczęliśmy wprowadzać jedzenie w kawałkach. Na śniadania i kolacje zwykle była kaszka z jakimiś owocami i względu na konsystencję podawaliśmy ją łyżeczką. Podobnie obiad, który zwykle stanowiły przetarte warzywa i mięso lub ryba. Im później, tym kawałki stawały się większe. Eksperymentowaliśmy natomiast przy drugim śniadaniu i podwieczorku. Wtedy Marcelina dostawała tzw. „talerz rozmaitości”, czyli najróżniejsze produkty podane w taki sposób, by była w stanie samodzielne je chwycić. Warzywa i owoce pokrojone w słupki (marchewka, ziemniaki, brokuł, kalafior) lub niewielkie kawałki. Na tym etapie nie martwiliśmy się oczywiście, jeśli większość wylądowała na podłodze – naszym celem było dalsze zachęcanie do próbowania nowych smaków i pokazywanie, jak dużą przyjemnością jest wspólne, rodzinne siedzenie przy stole. Oraz oczywiście nauka radzenia sobie z kawałkami.
BLW w drugim roku życia
Ten okres był w zasadzie bardzo podobny do obecnego. Marcelina zaczęła próbować absolutnie wszystkiego. W tym czasie Jej ulubionymi produktami zostały szynka parmeńska i awokado. Zimą odkryła kapustę kiszoną i ogórki i jadła je w ilościach wręcz hurtowych. Wtedy też niestety poznała słodycze, ale to już temat na osobnego posta
BLW a bezpieczeństwo
Według badań, BLW nie niesie ze sobą większego ryzyka zadławienia, niż jedzenie przetarte. Przeciwnie – podobno właśnie jedzenie w kawałkach uczy dziecko sprawniejszego układania go w jamie ustnej. Wiedziałam o tym od początku, jednak moja matczyna intuicja podpowiadała, by zacząć od przetartych pokarmów i tak zrobiłam – wolałam stopniowo dochodzić do kawałków.
Żeby mieć pełny obraz sytuacji, poczytałam jeszcze o ksztuszeniu i dławieniu – okazało się, że to zasadnicza różnica i warto rozumieć to rozgraniczenie. Krztuszenie jest odruchem wymiotnym, który pomaga usunąć z jamy ustnej te kawałki jedzenia, które są zbyt duże by je przełknąć. U dzieci odruch ten uruchamia się znacznie wcześniej, niż u dorosłych, bo w bliższej części języka (u dorosłych głębiej, w gardle). Dlatego jeśli niemowlę się krztusi, nie oznacza to, że jedzenie znalazło się blisko dróg oddechowych. Jest to po prostu naturalny mechanizm obronny organizmu. Aby jednak działał skutecznie dziecko musi siedzieć prosto i stabilnie, bo wtedy wypluje jedzenie do przodu i nie wpadnie ono w tył, do gardła. Jeśli jednak znajdzie się z tyłu, w okolicy dróg oddechowych – może dojść do zadławienia. Zazwyczaj dziecko radzi sobie z tym kaszląc, jednak czasem niezbędna okazuje się pierwsza pomoc. Dlatego nigdy nie wolno zostawiać dziecka samego podczas jedzenia, ani wpychać niczego do buzi na siłę!
Co daje BLW?
1. Rozwija zmysły – poprzez kontakt z różnymi kształtami, smakami i konsystencjami.
2. Buduje wzajemne zaufanie – dziecko widzi, że rodzice mu ufają – je co chce i ile chce, a rodzice szanują jego decyzje.
3. Rozwija kompetencje społeczne i poczucie wspólnoty – dziecko staje się partnerem we wspólnych posiłkach, a nie bezwolnym stworzeniem, które się karmi.
4. Rozwija umiejętności motoryczne: dziecko nabiera biegłości w manipulowaniu kawałkami, podnoszeniu ich do ust, odkładaniu z powrotem na talerz, wzmacnia też koordynację ręka – oko.
5. Uczy, że jedzenie to przyjemność, a nie przykry, codzienny obowiązek.
6. Jest doskonałą okazją, by rodzinną dietę zmienić na lepszą i zdrowszą.
7. To duża wygoda i oszczędność czasu i pieniędzy – wszyscy członkowie rodziny jedzą to samo i w tym samym czasie.
8. Kolejny patent na wspólne spędzanie czasu bo czy próbowanie nowych rzeczy nie może być wspaniałą przygodą?
Nasze zasady żywieniowe
1. Nigdy, przenigdy nie zmuszaliśmy Marceliny do jedzenia, ani nie pozwalaliśmy na to nikomu innemu. Kudłata zawsze zjadała tyle, ile miała ochotę. Żadne tam „za mamusię”, „za tatusia”. Jedzenie to przyjemność i tak dziecko ma je postrzegać.
2. Jeśli nie chce – nie je. Kiedyś w książce Heidi Murkoff „Pierwszy rok życia dziecka” przeczytałam, że na jedzenie dziecka należy patrzeć w kontekście tygodniowym. Nie należy przejmować się, jeśli dzień, czy dwa dziecko mniej je, jeśli w kolejnych odżywianie wygląda normalnie. I tą zasadą zawsze się kierowaliśmy.
3. Zachęcamy do próbowania. Czasami Marcelina patrzy na coś podejrzliwie i mówi, że czegoś nie chce. Jeśli widzimy, że to dlatego, że nie jest pewna, co to takiego, mówimy: „Spróbuj, może Ci zasmakuje. Jeśli nie, nie musisz tego jeść”. W 95 procentach przypadków próbuje.
4. Lubimy zdrowe jedzenie, ale nie przesadzamy. Kudłata czasem jada frytki, pizzę i lody z McDonaldsa. Tak samo chętnie jak wszystko inne.
I na koniec krótka historia z morałem
Zeszłej jesieni pojechaliśmy na kilka dni do Poznania i zatrzymaliśmy się w hotelu Blow Up Hall 50/50. Od razu po przyjeździe, głodni jak wilki zeszliśmy do hotelowej restauracji na kolację. Nie zastaliśmy tam menu dziecięcego (co tak naprawdę było dla nas mało ważnym szczegółem), więc zamówiliśmy Marcelinie risotto z szyjkami rakowymi, szpinakiem i botwiną. Kiedy w najlepsze pałaszowaliśmy nasze dania podszedł do nas szef kuchni Tomek Purol (którego bardzo serdecznie pozdrawiamy i któremu rodzinnie kibicujemy życząc wygranej aktualnej edycji programu Top Chef). Chyba chciał zobaczyć na własne oczy, jak 22-miesięczna Kudłata pochłania Jego risotto. Następnego dnia przyszedł do nas znowu. Wtedy Marcelina zajadała się stekiem z tuńczyka. Średnio wysmażonym. Morał dopiszcie sami.