Za nami tydzień przygotowania do detoksu, więc czas na krótkie podsumowanie.
Jest super.
O wiele lepiej, niż myślałam, że będzie.
Przez ponad tydzień nie tknęłam słodyczy i (o dziwo!) żyję.
Co więcej, nawet nie mam na nie jakiejś specjalnej ochoty.
Jedyne, co za mną chodzi to kawa ze zwykłym mlekiem. Próbowałam różnych wersji mleka roślinnego (kokosowego, migdałowego), ale kawa z nimi po prostu mi nie smakowała. Więc postanowiłam nie pić jej w ogóle i poczekać na moment, kiedy będę mogła się nią cieszyć w takiej postaci, w jakiej najbardziej lubię.
Za pozostałymi przetworami z mleka krowiego nie tęsknię w ogóle. Podobnie jak za mięsem.
No ale od początku
W zeszły poniedziałek zdecydowaliśmy się z Tomkiem rozpocząć trwające dziewięć dni przygotowanie do detoksu. Po co w ogóle takie przygotowanie? Głównie po to, żeby organizm dobrze zniósł sam detoks, bo przejście ze zwykłego odżywiania na same warzywa i owoce mogłoby być zbyt dużym szokiem. Podczas przygotowania wyklucza się przede wszystkim cukier w każdej postaci, produkty z mleka krowiego, mięso, ryby, jaja, produkty w białej mąki, fastfoody i całą przetworzoną żywność z długimi terminami przydatności do spożycia.
Co w takim razie jedliśmy?
Na śniadanie i kolacje: najczęściej kanapki z chleba razowego z warzywami i warzywnymi pastami (np. z pieczonej papryki i bakłażana), lub z ciecierzycy, z hummuem, ze szparagami. W długi weekend zachciało nam się odmiany i wtedy zajadaliśmy się owsianką z truskawkami i czekoladą (oczywiście 70% kakao) na mleku kokosowym. Na obiady królowały „kaszotta”, czyli kasze przyrządzane z najróżniejszymi warzywami: min. papryką, pomidorami, cukinią, bakłażanem, szparagami, itp. Jedliśmy 3 posiłki dziennie i kompletnie nie czuliśmy potrzeby podjadania pomiędzy nimi. Pomagała nam w tym
Woda
Wytyczne co do pór jej picia były jasno określone w książce i ściśle się ich trzymaliśmy. Piliśmy maksymalnie pół godziny przed posiłkiem, a potem dwie godziny po nim (po to, żeby nie rozrzedzać soków żołądkowych) i świetnie to na nas działało. I choć na początku wydawało nam się to trochę dziwne (dotąd ZAWSZE mieliśmy napój do posiłku), to przyzwyczailiśmy się do tego rytmu i po kilku dniach był dla nas wręcz naturalny. Na dodatek świetnie się po tym czuliśmy.
No dobra, to jak to wyglądało w ciągu dnia?
Każdy dzień zaczynaliśmy od 2 szklanek wody i 1 szklanki świeżo zmielonego siemienia lnianego. Potem było śniadanie. Dwie godziny po nim zaczynała się pora nawadniania, podczas której wypijaliśmy około litra wody. Picie kończyliśmy pół godziny przez obiadem. Po obiedzie znów dwie godziny przerwy i znowu woda, do pół godziny przed kolacją. I wieczorem jeszcze trochę wody, ale tu już ilość była dowolna, zależna od naszego pragnienia. Oczywiście poza wodą piliśmy też zieloną herbatę i soki warzywne.
No to teraz o efektach
Zaczynając przygotowanie do detoksu byliśmy ciekawi, czy opisywane w książce pozytywne zmiany pojawią się już na tym etapie i z radością zauważyliśmy, że tak. To był dla nas tydzień doskonałego samopoczucia. Dodatkowo odkryliśmy, że taki sposób odżywiania bardzo nam odpowiada. Że trzy posiłki dziennie to ilość w zupełności wystarczająca. A, no i waga. U mnie pokazała półtora, u Tomka – dwa kilogramy mniej.
Co dalej?
Od czwartku zaczynamy już właściwy detoks, czyli przechodzimy na warzywa i owoce. I tak do przyszłej soboty. Nie będzie już kaszy i razowego chleba, więc nasza kulinarna inwencja twórcza będzie musiała się rozwinąć. Zaplanowaliśmy kanapki. Z kalarepy, która będzie udawała chleb. Na nią będziemy produkty, które dotąd kładliśmy na razowca. Do tego soki warzywne, warzywno – owocowe i duuuużo wody. Daria uprzedzała mnie, że taka ilość surowych warzyw może być trudna do zaakceptowania dla mojego żołądka, ale zobaczymy. Jeśli się okaże, że tak jest faktycznie, włączę do detoksu łagodzącą kaszę jaglaną, a warzywa będę piec, dusić, a przynajmniej rozdrabniać, lub ścierać na tarce – podobno już sama zmiana ich konsystencji jest o wiele przyjemniejsza dla żołądka.
Zdrowego tygodnia Kochani i trzymajcie za nas kciuki!