Kiedyś obiecałam sobie, że czasem będę sobie robić takie dni…a potem o tym zapomniałam.
Dziś przekonałam się, jak bardzo tego potrzebuję.
Dnia, kiedy wszystko jest inaczej, niż zwykle. Kiedy od rana jestem sama w domu i wszystko toczy się w moim rytmie. Kiedy nie patrzę na zegarek.
I choć to nie ja byłam dziś najważniejsza, to kiedy przez te kilka godzin siedziałam w parku, na trawie, gapiłam się na błękitne niebo, a słońce ogrzewało mi twarz, przypomniałam sobie sens tamtej obietnicy.
Sens przeżycia dnia inaczej, niż zwykle. Wyłamania się choć na chwilę z powtarzalnej i do bólu przewidywalnej rzeczywistości. Wzięcia dnia wolnego w środku tygodnia i zaplanowania go tak, jak w danej chwili potrzebuję. Mnie uszczęśliwiły dziś świeże kwiaty w domu. Powietrze, trawa i słońce. I podróż autobusem. I krótka rozmowa ze starszą panią w parku.
Totalnie zwykłe rzeczy, które tak rzadko zdarzają się w mojej codzienności. Totalnie cudowne.
A potem najważniejsza była Ona. Bo popołudnie było dla Niej. Niespodzianka się udała. Był biały obrus na polance i sześć dziewczyn w białych wiankach. I ukradkiem ocierane łzy. Wszystko dla naszej Przyjaciółki która wkrótce zostanie mamą po raz drugi.
A potem byli Oni. Moi. Plac zabaw. Kudłata i Jej przyjaciółka Tosia. I wspólne wałkowanie ciasta. Szybka, domowa pizza. I jej zapach w całym domu. Teraz Ona już śpi. Ja właśnie skończyłam tego posta. Znów pójdę spać przed północą.